02 listopada, 2010

Kiełbasa cmentarna

Zawsze chciałem mieć smykałkę marketingową. Umiejętność rozkręcenia interesu niezależnie od miejsca i przedmiotu owego biznesu. Dlatego zazdroszczę geniuszowi, który wpadł na to, żeby zorganizować budki wokół warszawskich cmentarzy, w których sprzedaje się mięso grillowane. Zazdroszczę równie mocno, co osobie odpowiedzialnej za znicze grające pewną melodyjkę „Ich Troje”.
Przez lata znaczącym problemem mojej rodziny była kwestia żywieniowa - o której wyjść z domu, żeby w miarę sprawnie załatwić stawianie świeczek na grobach i wrócić na obiad? Czy wepchnąć się do znajomych mieszkających w pobliżu tylko po to, żeby dzieci nakarmić? Te i inne dylematy powodowały, że „kucharz domowy”, zamiast modlić się o zbawienie dla dusz niespokojnych, zamartwiał się sprawami przyziemnymi.

Szczęśliwie, problemy te zostały rozwiązane, dzięki odważnemu businessmanowi, który pragnie zachować anonimowość. Przynajmniej tak mi się zdaje, bo na budkach nic innego nie ma poza nazwami oferowanej szamy.

Co prawda, mógł to wymyślić lepiej. Warunki do spożycia nie zachęcają, są ciut niższe od standardów restauracyjnych. Samoobsługa, brak napojów w karcie, brak toalet oraz plastikowe stoliki i siedziska w granatowych kolorze (ciemne, żeby się wpasować do mrocznego i pełnego powagi święta), które nigdy nie są czyszczone. Jeśli chcesz się tu stołować, musisz przemóc niechęć do konsumpcji wśród resztek po poprzednim kliencie.

A co w menu? Dania główne to:
  • kiełbasa
  • szaszłyk
  • kaszanka
  • kurczak
  • karczycho
(high five, jeśli ktoś się głodny zrobił)

+ dodatki, o jakich się wam nie śniło: ziemniaki podsmażane, bułka, ketchup, musztarda, a nawet istny delikates w postaci cebuli.

Takiej ofercie się nie odmawia. Zdecydowałem się na kiełbasę z pieczywem i ketchupem. Mięso było chłodne, ale w sumie niezłe. Zresztą, trzeba talentu, żeby coś spieprzyć w kombinacji kiełba/bułka/ketchup.
Wśród reszty domowników znalazł się śmiałek, który na szaszłyk miał ochotę. Trafił gorzej, bo kawałki kurczaka zimniejsze od mojej kiełbasy (uuu) a cebula smakowała jak zużyta opona.

Podczas jedzenia cały czas w głowie miałem „Iguana-on-a-stick” z pierwszego Fallouta. Może warto podążyć w tym kierunku, podczas rozważania co by w budkach ulepszyć? Czemu nie wziąć pod uwagę miejsca, w którym się sprzedaje i nie urozmaicić trochę?

Proponuję, żeby przekształcić ten biznes w sieć „Grobowe przysmaki”. Danie główne serwowałbym pod zmienionymi nazwami, np. Kiełbasa – Jelito nieboszczyka, Kurczak – Plastry z klatki piersiowej, Kaszanka – Mix szefa kuchni etc. Na ścianach ogromne tablice informujące o tym, że dodatki pochodzą z produktów naturalnie hodowanych na pobliskim cmentarzu, a ketchup i musztarda zostały stworzone ze skoncentrowanych ludzkich soków.

Tu tkwi potencjał większy niż w waflu w czekoladzie! Tylko smykałkę marketingową trzeba mieć, a ja niestety, jestem jej pozbawiony.

2 komentarze:

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Unknown pisze...

Twój biznes już działa zobacz http://www.youtube.com/watch?v=_lKg6ilEd7A&feature=plcp