19 października, 2010

Zgodnie z planem.

Bycie odpowiedzialnym za realizacje własnych planów jest niesamowicie frustrujące. Głównie, bo nie ma na kogo zrzucić winy, gdy coś nie idzie. Przykładowo, zapragnąłem niedawno napisać krótkie opowiadanie w stylu Terry'ego Pratchetta. Opowieść o wybrańcu, który ratuje typowy świat fantasy przed zakusami Władcy Wszechzła, stworzenia zrodzonego z głębokiej ciemności, ściganego przez średniowieczny odpowiednik fiskusa, gdyż odmawia płacenia podatków.

Wszystko ładnie sobie rozplanowałem, osobowości bohaterów nakreśliłem, po czym zacząłem pisać. Już od dwóch tygodni nie potrafię wyjść poza krawędź pierwszej kartki.

Zaraz po wstępie, w którym nasz wybraniec ginie, włącza mi się blokada. W teorii, śmierć bohatera ma być „prologiem”, a poprzez następne „rozdziały” byśmy dowiedzieli się, jak do tego doszło. Całość nie powinna przekroczyć dziesięciu stron, jednakże za cholerę nie mogę się przemóc. Za każdym razem, kiedy zaczynam rozwijać pomysł dotyczący pierwszego „rozdziału” (inspiracja – scena zerżnięta wprost z Gwiezdnych Wojen – negocjacje Hana Solo ze Skywalkerem i Kenobim) tracę pewność, że to, co piszę, jest dobre. Zresztą, jakość niech diabli wezmą. Mam wrażenie, że moje wypociny nie są nawet zrozumiałe.

Zatem przerabiam tekst, podchodzę z różnych stron, zmieniam całość, nawet próbuje pozbyć się tego „rozdziału”, ale po prostu nie idzie. Zmiany nic nie dają, wyrzucenie skutkuje niespójnościami i potrzebą wstawienia przydługich ekspozycji. Generuję za dużo słów, za dużo przymiotników - które najchętniej bym ukrzyżował - a zaimki u mnie kwitną niczym chwasty odporne na wszelki rodzaj pestycydów. Powinienem używać słów niezbędnych do opowiedzenia historii. I tyle. To jest rozwiązanie problemu. Lecz w jego miejsce pojawia się kolejny – nawet znając rozwiązanie, nie potrafię zrealizować planu. Co doprowadza mnie do szału i wielu nieprzespanych nocy.

Szczęśliwie na studiach zaczęli się mną interesować i muszę napisać mnóstwo gówna, którego i tak nikt nie przeczyta. Potem wrócę do wspomnianego opowiadania, w międzyczasie może się dowiem jak je napisać.

Ironiczne, że lepiej mi się narzeka na brak inspiracji czy pomysłu, niż realizacja projektu, który mnie kręci.  

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

haha! skąd ja to znam. sam mam w głowie pomysł na scenariusz do gry (lub ogólnie, takie dłuższe opowiadanie) który rozwija się ciągle od kilku lat już, jednak za każdym razem gdy mam chwilę natchnienia i próbuję przelać to w papier i posklejać by miało ręce i nogi to dochodzę do wniosku że nie ma to sensu. może kiedyś mi się to w końcu uda, Tobie życzę tego samego. ;)

Grimm pisze...

Najgorszy moment dla mnie, to ten, kiedy siada się już z zamiarem realizacji pomysłu. Gdy ma się przed sobą kartkę, a ten zaznacznik wordowski mryga. Mryga i mryga, przypominając ci o upływie czasu, mówiąc "pisz coś! albo wyłącz ten cholerny program i nie marnuj więcej mojego czasu".
Nagle uświadamiam sobie, że zamiast wszystkich historii, które chcę opowiedzieć, mam pustkę we łbie.

I dzięki, przyda się, i wzajemnie :)

Co do gier, szkoda, że na naszym rynku nie ma szans na zrobienie kariery w tej branży, póki co. Dostanie się do zespołu profesjonalnie tworzącego gry graniczy z cudem. Współodpowiedzialny za fabułę Witchera Jacek Komuda od ponad 10 lat żyje z pisania książek fantasy, był stałym współpracownikiem Clicka i KŚ Gry, a i tak REDzi ostro kręcili nosem, gdy go zatrudniali.

Anonimowy pisze...

co do gry, planowałem coś w RPG Makerze, jednak nic raczej z tego nie będzie, pozostanie jednak to jako opowiadanie. i to nie najkrótsze, bo mam wymyślony całkowicie świat od podstaw, całą mitologię, co, kiedy i dlaczego się wydarzyło.
ale wszystko jest w głowie, nie potrafię za chiny ludowe tego przelać na papier, napiszę stronę, oleję na tydzień przez który całkowicie zmienię koncepcję pierwszej strony, zabiorę się za drugą i tak w kółko.