09 stycznia, 2009

One. Oh. One

Nie rozumiem kobiet.

Wcale.

Noż kurwa mać, zapraszasz taką koleżankę dla przykładu, do siebie, bo jej internet siadł, pozwalasz kalać swoją przeglądarkę gównem plotkarskim, pomagasz w znalezieniu nowego sprzętu, który zastąpi ten wadliwy, nie pozwalający korzystać z sieci, a nawet się zobowiązujesz do odebrania go po drodze wracając z pracy, w między czasie karmiesz zupą grzybową, bo narzeka, że jest głodna, oferujesz, niczym prawdziwy dżentelmen sweterek, bo słyszysz jak z jej ust wydobywa się narzekanie na twoje okna, że niby są nieszczelne i zimno przepuszczają, cały czas miło gaworząc i zabawiając ją rozmową, rzecz jasna, a potem, gdy nadchodzi czas rozstania to przynosisz jej buty i kurtkę.

I co masz kurwa z tego?

Jebanego kurwa focha.

Nie powie co się stało, nie powie jak się stało, powie za to, że wszystko w porządku, ale po minie już zdeszyfrować można, że pierdoli głupoty. Wychodzisz na 5 zasranych minut, żeby zabrać JEJ rzeczy z wieszaka w przedpokoju, a po powrocie ona już cię znać nie chce.

W milczeniu zatem się ubieracie, wychodzicie do windy, podczas jazdy upewniasz się, czy aby na pewno nic się nie stało i ponownie słyszysz, że nie, a potem odprowadzasz ją do metra. Tam, oczywiście, bez jakiegokolwiek słowa pożegnania, ona wchodzi do wagonu i nawet się kurwa nie obejrzy do ciebie i nie powie "cześć", albo ręką nie pomacha. Zwykłe "na razie" by starczyło. Tylko się rozsiada i wyciąga gówniane pismo z plotkami o popularnych, pieknych i bogatych.
I potem przez kilka następnych dni na smsy odpowiada tobie jednym słowem, maksymalnie dwoma, jeśli w ogóle odpowiada oczywiście.

Traci się kurwa wiarę w ludzi po takich przeżyciach. Bo co niby takiego zrobiłem, albo nie zrobiłem, w przeciągu tych pięciu minut? Poza oczywiście murzyńsko-lokajowo robotą noszenia jej ubrań? Nie wiem i pewnie nigdy się już nie dowiem.

Brak komentarzy: