15 czerwca, 2010

O porno słów kilka.

Oglądałem porno pewnego pięknego dnia. Czekajcie, ta opowieść nie zmierza tam, gdzie myślicie! Otóż patrząc na różne ciekawe, ekwilibrystyczne pozycje, doszedłem do wniosku, że gdybym utknął w jakiś magiczny sposób w takim przekazie na stałe, to byłbym całkiem szczęśliwy.
I wcale nie chodzi mi o to, że setki tysięcy pryszczatych nastolatków gapiłoby się na mój goły tyłek.

Ludzie gubią się w fantastycznych światach z różnych powodów. Żeby uświadomić sobie, co jest ważne w życiu („Niekończąca się opowieść”, „Lustrzana maska”, „Bad Mojo”), żeby okiełznać wewnętrzne demony („Silent Hill 2”, „Gdzie mieszkają dzikie stwory”), żeby się przekonać „co by było, gdyby” („Wspaniałe życie”, „Płyńcie łzy moje, rzekł policjant”), żeby być częścią metaforycznej opowieści, o tym jak fajny jest Jezus Chrystus ("Opowieści z Narnii", "Ultima 9"), czy też po prostu, bo autor miał skrzywienie w kierunku małych dziewczynek i narkotyki nie były mu obce („Alicja w krainie czarów”).

Jeśli chodzi o mnie, najchętniej wybrałbym się do wymiaru, w którym non stop uczestniczę w filmie pornograficznym. Czemu? Gdyż w kadrach kamer wyglądałbym jak cholerny Atlas podtrzymujący glob. Wysoki, przypakowany i z fujarą długą na łokieć staropolski. Moje wybranki, których byłoby wiele, robiłyby wszystko, co zechcę. Kamasutra od A do Z, ssanie, lizanie, gryzienie, plucie, pieprzenie, wejście tylnymi drzwiami, gwałt pozorowany i inne atrakcje, często łączone. I w dodatku cały czas z ekipą filmową w tle! Gdybym zażyczył sobie zanurzenie w smole i pokrycie pierzem, też musiałoby to zostać wykonane. Prowadziłbym żywot gwiazdy popkultury - która co prawda nic ciekawego nie ma do powiedzenia, ale i tak każdy musi się z nią liczyć - a jedyne, czego by się ode mnie wymagało to trochę wysiłku i stęknięć.

Ale chyba za bardzo zatracam się w tej przyziemności.

Ekhm...

Dziś tak naprawdę ciężko znaleźć prawdziwie obrzydliwego aktora/aktorkę w branży porno. Zdarza się raz na jakiś czas taki Ron Jeremy, ale on nadrabia innymi walorami. Oglądamy zatem bogów i boginie, którzy pieprzą się dla naszej rozrywki.

Odrealnienie filmów pornograficznych, szczególnie tych z fabułą, łączy je w pewien sposób z bajkami czy komediami romantycznymi. O pięknie bohaterów już wspomniałem. Jak jeszcze dodamy do tego przepisu wstęp, w którym postacie główne zaczynają osobno, następnie nakreślimy ich wspólne przygody, dzięki którym stają się parą (choć w filmach dla dorosłych te wątki bywają mocno uproszczone) i jeszcze wrzucimy happy end, to wyjdzie nam pornos. Albo komedia romantyczna.

A, happy end. Jest coś wielce uspakajającego w fakcie, że niezależnie od filmu z tego gatunku, ma się pewność, że zakończenie będzie szczęśliwe.
Opowieści bez morału, dla zdziecinniałych dorosłych, którzy szukają natychmiastowego spełnienia w towarzystwie atrakcyjnych i zadbanych. 
Czyżby bajki godne społeczeństwa XXI wieku? Podejrzewam, że Andersen czy Brzechwa nie byliby zachwyceni.

Brak komentarzy: